Koniec z zacinaniem ryb?

Żelazny uścisk

Spróbujmy to sobie wyobrazić: jaki jest skutek zacięcia w przypadku zamkniętego pyska szczupaka, szczególnie, gdy kotwiczka trafia na twarde, kostne podniebienie drapieżnika? Szczupak trzyma swoją zdobycz w żelaznym uścisku. Jestem więc przekonany, że energiczne zacięcie prędzej ruszy w wodzie całą rybę, niż przesunie chociażby o milimetr przynętę w zamkniętej paszczęce drapieżnika. Stałe, silne naprężenie żyłki pozwala natomiast grotom kotwiczki znaleźć oparcie i wbić się w pysk ryby, w momencie gdy szczupak otwiera paszczę, żeby pozbyć się dziwnie „ciężkiej” zdobyczy. Tradycyjne zacięcie ma sens tylko wtedy, gdy szczupak obróci przynętę w pysku i ją połknie. O tym, czy podczas łowienia szczupaków na martwą rybę, zacięcie jest niezbędne, czy też szkodliwe, można by dyskutować bez końca. Posługując się jednak tylko samą teorią, nikt jeszcze nigdy nie złowił ryby. Z tego też względu chciałbym przytoczyć Wam kolejny przykład, który udowodni, że zacięcie jest jak najbardziej zbędne, a wręcz może doprowadzić do utraty ryby. Mowa będzie o łowieniu karpi. Kiedyś, przy gwałtownym braniu karpia, zamykałem kabłąk kołowrotka, czekałem aż żyłka napręży się, a następnie energicznie zacinałem uciekającą rybę. Na marginesie dodam, że w ten sposób skutecznie zahaczyłem wiele ładnych ryb. Było to jednak wiele lat temu, gdy założenie kilku ziarenek kukurydzy bezpośrednio na haczyk nr 2, było dobrym sposobem na złowienie dużego karpia. Dzisiaj łowienie karpi wygląda zupełnie inaczej. Większość brań jest gwałtowna, ostrożny karp rzuca się natychmiast do ucieczki i sam się zacina masą ciężarka. Haczyk nr 6 siedzi więc pewnie w pysku, a ryba ucieka z całych sił pokonując opór hamulca lub wolnego biegu szpuli kołowrotka. Rzeczywistość jest taka, że hol zaczyna się już w momencie brania. Oczywiście w takim momencie trudno jest się opanować, szczególnie, gdy do wymarzonego brania dochodzi po wielu godzinach beznadziejnego oczekiwania i w dodatku zupełnie niespodziewanie. Hamulec brzęczy jak oszalały, szczytówka wędziska raz po raz nagina się w kierunku wody, elektroniczny wskaźnik brań wzywa pomocy, a tu potrzebne są jedynie spokój i opanowanie. O zacięciu należy zapomnieć.

Nic na siłę

Zacięcie w takiej chwili to tylko ryzyko, że za chwilę straci się rybę. Należy bowiem uzmysłowić sobie, że zacięcie w kierunku przeciwnym do kierunku ucieczki ryby, a tylko takie jest możliwe, jest niepotrzebnym sprawdzianem wytrzymałości cienkiej żyłki. Jeżeli na dodatek zacięcie odbędzie się na krótko, gdy „zbawienna” rozciągliwość żyłki nie będzie mogła zamortyzować nagłego szarpnięcia, przypon może nie wytrzymać tej próby, nawet jeżeli będzie miał wytrzymałość rzędu 6 kg.

Podczas zacięcia w momencie brania, znacznie częściej dochodzi jednak do sytuacji, że mały haczyk wyskakuje z pyska ryby, gdyż po prostu ma zbyt mało czasu, żeby gdzieś się wbić. Uważam, że pogląd, jakoby jednym jedynym szarpnięciem kija można było pewnie wbić grot haczyka w pysk ryby, jest jak najbardziej błędny. Dopiero ciągłe naprężenie żyłki i pierwsze minuty holu decydują o tym, czy haczyk wejdzie głęboko w pysk ryby. Doświadczenie nauczyło mnie, że każde gwałtowne użycie siły na początku holu częściej kończy się utratą ryby, niż pewniejszym wbiciem się małego haczyka. Dlaczego więc w sumie łowimy na tak małe haczyki? To bardzo proste, ponieważ podczas brania haczyk taki jest dla ryby praktycznie niewyczuwalny, a poza tym, wbrew powszechnemu mniemaniu, mały haczyk bardzo dobrze trzyma się w pysku ryby podczas holu. Spróbujmy podsumować: obecnie skutecznie łowimy karpie na znacznie mniejsze haczyki niż kiedyś. Haczyki te lepiej wbijają się w pysk ryby przy stałym naprężeniu żyłki niż w wyniku jednorazowego zacięcia. Utrata ryby w momencie zacięcia jest oczywiście bardzo irytująca, nie wszyscy jednak zdajemy sobie z tego sprawę, że w wielu przypadkach dzieje się tak na nasze własne życzenie. Jednego jednak możemy być pewni: im gwałtowniejsze jest branie, tym łagodniejsze powinno być zacięcie. Od chwili, gdy z kolegami przestaliśmy zacinać „szalejące” już w momencie brania karpie, zerwania zdarzają nam się znacznie rzadziej. Jedynie delikatne skubnięcia kwituję łagodnym zacięciem, gdyż w większości przypadków nie oznacza to brania karpia, lecz lina lub leszcza. Osobiście jestem już całkiem przekonany, że podczas łowienia karpi lub szczupaków na martwą rybę, zacięcia i są absolutnie zbędne. No i co o tym sądzicie?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *